Historia innowacyjności w PRL i później, cz. 2

Z Technique.pl
Wersja z dnia 17:44, 24 lis 2018 autorstwa Szdowk (dyskusja | edycje) („Kak ruscy nie dali”)
Skocz do: nawigacja, szukaj

WERSJA ROBOCZA

„Kak ruscy nie dali”

Być może ten tekst jest jeszcze bardziej niewygodny niż mój poprzedni felieton na temat innowacyjności. Ale jak już zacząłem pisać o jej historii, to niesprawiedliwością by było pominąć ten popularny niegdyś problem. I to pomimo ryzyka wynikającego ze współczesnego, nagłego zwrotu politycznego „na zachód”, a w zasadzie „za Atlantyk”. Wydaje się, że w końcu od opisywanych czasów minęło już co najmniej 29 lat i można spojrzeć na różne sprawy z pewną dozą dystansu do samych siebie. Jeżeli ktoś, w szczególności świadek wydarzeń, po przeczytaniu tego tekstu zbulwersuje się, niech w duchu sobie powie "to tylko satyra" :) . Ilustracje w tekście nie mają na celu promowania systemów totalitarnych. Celem ich umieszczenia jest przybliżenie opisywanej epoki czytelnikowi.

Często rozmawiając z ludźmi pamiętającymi PRL słyszę, że czegoś nie dało się zrobić, bo „ruscy nie pozwolili”. Słyszę to w kontekście każdej gałęzi przemysłu, w szczególności gdy chodzi o samochody, samoloty, a także komputery. Na początek będzie więc trochę abstrakcyjna przypowieść o komputerach.

Należy zacząć od tego, że większość produkcji komputerów i akcesoriów po wschodniej stronie „żelaznej kurtyny” była ściśle unormowana. Dzięki temu uzyskiwano zgodność profesjonalnego sprzętu i oprogramowania produkowanego w różnych krajach. Głównie chodziło o zgodność z systemem RIAD (wzorowanym na IBM 360, a później 370). Natomiast technologia mniejszych maszyn, urządzeń i terminali zasadniczo była oparta na procesorze 8080. Na początku lat 80-tych w niektórych krajach (jak sięgnę pamięcią chyba w Bułgarii oraz NRD) zaczęto produkować procesory zgodne z Z80. Oczywiście przemysł próbował ten procesor zastosować.

Ale zastosować to mało. Nowe urządzenia trzeba jeszcze sprzedać. Dobrze. Zbudowano prototyp i wysłano handlowców z ofertą. Oferta obejmowała szybsze urządzenie z większą pamięcią niż dotychczas. Problem był w małych mocach produkcyjnych. Najlepiej by było, aby przestać wytwarzać aktualny asortyment produktów, podpisać aneks do wieloletniego kontraktu i zacząć dostarczać nowe, znacznie lepsze urządzenia, w troszkę mniejszych ilościach, ciut drożej.

Jak to wyglądało od strony klienta? Mniej więcej tak: Chcą nam, zamiast przetestowanych i normatywnych urządzeń, dostarczać coś innego. Dobrze, ale co? No, będą nowe klawiatury o innym układzie, nowe niezgodne ze starymi terminalami monitory, nowe stacje dysków o innym rozmiarze dyskietki, wszystko razem będzie sterowane nowym mikroprocesorem niezgodnym programowo ze starym, a do tego będzie trzeba zamówić nowe meble bo każdy element systemu będzie oddzielnym urządzeniem oddzielnie zasilanym. Więc będzie jeszcze potrzebna nowa instalacja elektryczna. Oczywiście trzeba będzie przeszkolić pracowników. I do tego ograniczą nam dostawy.

Nie należy się dziwić, że klient który zamawiał rocznie kilka- jeżeli nie kilkanaście tysięcy np. terminali usiłował owego handlowca rozstrzelać na miejscu (to dowcip). W praktyce reakcja mogła być tylko jedna: zażądanie dokończenia dostaw zgodnie z wieloletnim kontraktem pod sankcjami sądowymi i straszeniem interwencją poprzez RWPG lub zwyczajnie, na drodze partyjnej w KC ;)

Na tym przykładzie widzimy więc, że zwykle raczej chodziło o brak zgody na modyfikacje aktualnie realizowanych wieloletnich kontraktów niż zakazanie rozwoju konstrukcji. Cóż, czasem były to kontrakty naprawdę wielo-wielo-letnie. Obowiązywała zasada „chcecie, to się rozwijajcie, ale dostarczcie nam to, za co zapłaciliśmy i to w terminie”. Niestety na obydwie czynności, produkcję i rozwój, często nie starczało zasobów. Zauważmy, że gospodarka rozwijała się w 5-cio letnich cyklach czasowych i tak też była planowana. Niezrealizowanie dostaw poważnie zakłócało inne projekty, które korzystały z niedostarczonego towaru. W końcu nie mówimy o przysłowiowych „ziemniakach”. Niezależnie od czynników lokalnych wszystko wydaje się zrozumiałe. A „czynniki lokalne” to temat na tyle rozległy, że wymaga oddzielnego tekstu.

Ale to przykład powiedzmy, dotyczący, czy też nawiązujący do rzeczywistości.

Znacznie częściej jednak „ruscy nie dawali” czysto wirtualnie. Znam przypadki wielu projektów, które najzwyklej na świecie się nie udały. Zdarzało się, że opracowywana technologia lub urządzenie miało po prostu złą koncepcję. Czasem problemem był zbyt rozwleczony w czasie proces projektowo-decyzyjny. A czasem projekt nie mógł się udać, bo w ogóle chodziło tylko o wyłudzenie funduszy. Słyszałem też o przypadkach, gdy taką argumentacją posługiwało się kierownictwo instytutów lub przedsiębiorstw wobec zbyt natrętnych racjonalizatorów, których z różnych przyczyn nie można było tak po prostu zignorować.

We wszystkich podobnych przypadkach zaczęto z pełną powagą mówić „nie udało się, bo ruscy nie dali”.

Po roku 1989 stało się to nie tylko modne, ale nawet doceniane... Ludzie, którzy tak argumentowali swoje wcześniejsze niepowodzenia, zaczęli wypinać pierś po ordery, podkreślając swoje zasługi dla obalenia systemu.

Warto wspomnieć, że obecnie Unia Europejska też już „nie pozwala” na wiele rzeczy bo coś, bo tamto, bo biurokracja, bo dyrektywy…


Tekst przygotował: dr inż. Szymon Dowkontt


Powrót do "Strony głównej"


Powrót do "Wydania 2018"